Ale to jest właśnie sedno tego o czym piszę - na jednych zadziała "near death experience", a innych publicznych obciach, na kogoś innego nazywanie leniem itd. - ale nie ma jednej, uniwersalnej metody (póki co), która potrafiłaby zmienić życie każdego na lepsze. Znam jedną, która jest blisko, ale nie mogę o niej pisać. Tak czy owak, kluczowe są dwie rzeczy: robić coś inaczej, niż do tej pory; i niekoniecznie robić to, co robią wszyscy.
Zgadzam się, dlatego dążenie do prawdy jest moim zdaniem dobrem obiektywnym.
Co do twojego przykładu, to jednak konkluzja wynika tylko z patrzenia przez pryzmat twojego stanu umysłu. Każdy może mieć absolutnie dowolne motywacje. Nikt nie musi też jeść. Znajomość arytmetyki tym bardziej nie jest konieczna do przeżywania życia - tak jak można z powodzeniem być przez 40 lat kierowcą nie rozumiejąc za bardzo praw fizyki. Arytmetyka może mieć dla ciebie wartość, dla kogoś innego nie musi mieć żadnej. Lud Piraha zna dwa liczebniki, czy ich życia są obiektywnie gorsze od naszych? Nie wiem, czy warto posuwać się do takich stwierdzeń, więc się nie posuwam.
Też się zgadzam, nie uważam że każdy musi być mistrzem matematyki, nie uważam że każdy musi być super inteligentny, ale uważam też że są pewne wartości obiektywne, których odrzucenie prowadzi nieuchronnie do samounicestwienia.
No, ale teraz piszesz coś innego niż przedtem. Doświadczanie problemów jest subiektywne, każdy robi to inaczej. Że nie należy się użalać, to najczęściej prawda - zadawanie pytań to jednak zwykle nie jest użalanie się, no chyba że jest to kokieteria.
Jak wyżej, uważam dążenie do prawdy za dobro obiektywne, więc zadawanie pytań także :)
Wprowadzając jednak do równania "obozy koncentracyjne" wyznaczyłeś hierarchię wartościowania problemów, jakby istniały obiektywne wydarzenia sprawiające, że problemy danego delikwenta nie są wcale problemami, bo "tamci mieli gorzej". Niekoniecznie mieli.
Mieli gorzej. Obiektywnie mieli gorzej i nawet ciężko zestawiać te dwa problemy. Nie mniej rozumiem i przyjmuję że każdy jest na innym etapie wewnętrznego rozwoju, każdy ma inne dary i talenty, i każdy inaczej radzi sobie z problemami. Nie mniej powinniśmy równać w górę a nie w dół i brak predyspozycji to tylko wymówka do poprzestania na tym co się ma. To cierpienia i trudności nas kształtują, a uciekanie przed nimi prowadzi do stagnacji. Ci sami ludzie którzy z własnej woli oddawali życie za rodzinę/przyjaciół/ojczyznę, być może nie byliby w stanie tego zrobić gdyby nie przeżyli przedtem wielu innych trudności.
Walka z przeciwnościami, chociaż jest strasznie trudna i nieraz upokarzająca, to jest jedynym sposobem dojrzewania. Ludzie kiedy żyli w trudnych czasach, dorastali szybciej.
Zastanawia mnie jednak, skąd bierzesz to przekonanie, że "trzeba wziąć się w garść i iść dalej". Wcale nie trzeba. Można umrzeć z głodu. Również implikacja "jeśli tak nie robisz, to nie jesteś prawdziwym mężczyzną", wygląda na bezpodstawne stwierdzenie.
Trzeba wziąć się w garść i iść dalej, jeśli nie jest się egoistą, z egoistycznego punktu widzenia faktycznie nieraz najlepszy jest strzał w łeb. Nie mniej jeśli spojrzymy na sprawę szerzej, to na naszym samobójstwie nie zyskuje nikt, a wszyscy tracą.
Miałem wrażenie, że odrzucasz właśnie zadawanie pytań i kwestionowanie odpowiedzi, o których "wszyscy wiedzą, że jest tak i tak". Zgadzam się zatem co do jednego, że ślepa wiara w cokolwiek jest zazwyczaj głupia.
Zgoda
No właśnie, i ja nie widzę niczego złego w byciu leniem, egoistą i pasożytem, tak na marginesie. Każdy może sobie żyć jak chce i żadne życie nie jest lepsze i gorsze - dla mnie, oczywiście, można uważać inaczej.
Tutaj się diametralnie różnimy. Gdyby wszyscy myśleli w ten sposób, ludzkość wyginęła by dawno temu. Moim zdaniem człowiek żyjący tylko dla siebie, robi krzywdę nie tylko innym ale także sobie, ponieważ zapatrzenie w siebie czyni nas słabymi i bardziej podatnymi nie tylko na problemy psychiczne/duchowe, ale nawet na choroby.
Szczerze, to nawet nie wyobrażam sobie, jak można nie czuć się źle z tym że bierzemy a nie próbujemy dać nic od siebie. Ale odczucia są całkiem subiektywne i nie są żadnym argumentem w żadnej sprawie.
No ale znowu wprowadzasz tu założenie, jakoby "dawanie światu", "jest wartość" (ciekawe, jak ją zmierzyć) były jakimiś absolutnie dobrymi rzeczami. Nie muszą być, można być człowiekiem i mieć w dupie świat. Ty uważasz, że to coś złego - ok, masz do tego prawo. Ale z twoich wypowiedzi wynika, że jest to jakieś uniwersalne prawo kosmosu, ja natomiast kwestionuję to założenie, bo moim zdaniem jest ono całkowicie bezpodstawne.
Nie jestem filozofem, ale z tego co słyszałem, to filozofia zna dwa sposoby poznawania świata(nie wiem jak to się profesjonalnie nazywa).
Arystoteles uważał że prawdę odkrywamy poprzez badanie materii (ponieważ to co widzimy, świat materialny, jest jedynym co możemy uznać za pewnik).
Z kolei Plotyn stwierdził że obiektywne jest jedynie to że On sam istnieje (stąd późniejsze Kartezjuszowe "Myślę więc jestem").
Teraz jeśli popatrzymy na świat przez pryzmat Plotyńskiego postrzegania świata, to rzeczywiście wszystko wskazuje na to, że jedynym moim celem jest robienie tak żebym miał dobrze.
Ale jeśli przyjmiemy spojrzenie Arystotelesa, to nie jesteśmy nikim wyjątkowym, szczególnym, a więc dobro staje się sumą dóbr uczynionych poszczególnym ludziom/cywilizacjom/ideom. Kalkulując w ten sposób logicznym staje się to że więcej dobra uczynimy dając innym, niż będąc egoistą.
Wydaje mi się logiczne że jeśli nie odrzucimy logikę plotyna, to wszystko co znamy nieuchronnie wskazuje na wyższość służenia innym nad służeniem tylko samemu sobie.
Dodam na koniec, że może wydawać ci się, że jestem skrajnym relatywistą, ale tak nie jest. Jestem pod tym względem agnostykiem - może i istnieje absolutna prawda na dowolny temat, może nawet da się ją znaleźć i w jakiś sposób potwierdzić (nie wiem, może np. przez bezpośrednie doświadczenie), ale nie widzę póki co żadnych przesłanek, który by na to wskazywały. Dostrzegam natomiast wszędzie, że ludzka percepcja w każdym aspekcie zależy głównie od obserwatora. Może być też tak, że jest to specyfika mojej percepcji i widzę wszystko "niewłaściwie". M.in. dlatego próbuję rozmawiać na ten temat tutaj i gdzie indziej, rozmowa czasem jest dobrym impulsem zmieniającym sposób postrzegania. Ale póki co, do niczego mnie nie przekonałeś.
Bardzo mi się podoba to że można z tobą dyskutować w sposób merytoryczny bez obrażania się. Sam nie uważam żebym znał całą prawdę i staram się cały czas do niej dążyć. Z tym że jako tradycyjny katolik nie idę sam od zera, tylko staram się podążać za mądrościami poprzednich pokoleń. Uważam że prawdą obiektywną jest Bóg i jesteśmy w stanie go poznać, jeśli z pokorą będziemy szukać, uznając własne umysłowe ograniczenia (nie jesteśmy w końcu doskonali).